Dlaczego zdjęcia w e‑commerce sprzedają (albo zabijają sprzedaż)

Kiedy pierwszy raz analizowałem sklep z modą online, w oczy rzuciła mi się jedna rzecz: klientki spędzały po kilkadziesiąt sekund na stronie kategorii, ale w kartach produktów… po 5–6 sekund. Dopiero po nagraniu sesji z użytkownikami okazało się, że winne są zdjęcia – wolne, małe, nieczytelne, częściowo niedoładowane. Produkt był świetny, opisy dopracowane, ale obrazy w praktyce „zamykały” sprzedaż.

W e‑commerce zdjęcia nie są ozdobą. To substytut dotyku, przymierzalni i ekspedienta w jednym. Od pierwszego ułamka sekundy decydują, czy Twój sklep wygląda jak poważny biznes, czy jak prowizorka na próbę. Dobre obrazy:

  • budują zaufanie i poczucie profesjonalizmu,
  • zatrzymują użytkownika na stronie,
  • zmniejszają lęk przed błędnym zakupem,
  • obniżają liczbę zwrotów i negatywnych opinii.

Słabe, ciężkie i źle przygotowane technicznie robią dokładnie odwrotną robotę. Spowalniają ładowanie, psują Core Web Vitals, windują współczynnik odrzuceń i wysyłają do Google wyraźny sygnał: „ta strona męczy użytkownika”. A Google takich stron nie lubi.

Z drugiej strony, dobrze przygotowane zdjęcia stają się osobnym kanałem pozyskiwania klientów. Mogą ściągać ruch z:

  • klasycznych wyników wyszukiwania,
  • Google Grafika,
  • modułów zakupowych typu Google Shopping.

I to często w momentach, kiedy użytkownik jest już bardzo blisko decyzji o zakupie.

Jak obrazy wpływają na UX, SEO i konwersję – praktycznie

Kilka razy prowadziłem audyt, gdzie właściciel był przekonany, że „ma świetne zdjęcia, bo studio drogo kosztowało”. Technicznie też wszystko wyglądało nieźle… dopóki nie włączyliśmy strony na 3G na telefonie. Galeria produktu ładowała się po 5–7 sekund. W realnym świecie tyle nikt nie czeka.

Dobrze zrobione zdjęcia:

  • są ostre, czytelne, pokazane z różnych perspektyw,
  • pozwalają w powiększeniu obejrzeć detale,
  • logicznie odpowiadają na pytania: jak to wygląda z tyłu, jak układa się na sylwetce, jak wypada rozmiar, jakie są faktury.

Użytkownik czuje się pewniej, spędza więcej czasu na karcie produktu, korzysta z galerii i zoomu. W danych widzisz dłuższy czas na stronie, więcej interakcji, niższy współczynnik odrzuceń. Dla Google to jasny sygnał: ta strona spełnia oczekiwania.

Ale jeśli te same zdjęcia są zapisane jako ogromne, nieprzycięte pliki z aparatu:

  • każda strona kategorii ładuje się wieczność,
  • wskaźniki LCP i FID lecą w dół,
  • użytkownik częściej klika „wstecz” niż „dodaj do koszyka”.

I wtedy nawet najdroższa kampania reklamowa kończy się słabą sprzedażą.

Psychologicznie pierwsze sekundy kontaktu z kartą produktu działają jak wejście do sklepu stacjonarnego. Albo widzisz poukładane półki, równe wieszaki i czyste światło, albo chaos. W e‑commerce rolę poukładanych półek pełnią właśnie zdjęcia: spójne, jasne, konsekwentne. One budują zaufanie i to one decydują, czy klient do Ciebie wróci.

Format pliku – WebP, AVIF, JPG, PNG bez mitów

Pamiętam rozmowę z właścicielem dużego sklepu z elektroniką: „Słyszałem, że jak przejdziemy na WebP, to Google nas pokocha. Zmienimy wszystkie JPG?”. Brzmiało dobrze, dopóki nie okazało się, że część ich integracji B2B i stare systemy w call center nie radziły sobie z tym formatem.

Dziś realny obraz jest taki:

  • JPG nadal jest bazą dla większości zdjęć produktowych – jest lekki, uniwersalny i obsługiwany wszędzie.
  • WebP i AVIF to „turbo” wersje – zwykle dają ok. 25–50% mniejszą wagę przy tej samej jakości, co od razu widać w PageSpeed i Core Web Vitals.
  • AVIF potrafi skompresować obraz jeszcze lepiej niż WebP, ale jego wdrożenie bywa bardziej wymagające i nie wszystkie narzędzia go jeszcze „czują”.

Optymalny model w realnym sklepie to podejście hybrydowe: WebP/AVIF jako format główny, a JPG w roli bezpiecznego fallbacku. Najwygodniej robi to za Ciebie serwer lub CDN. Wiele nowoczesnych CDN‑ów (Cloudflare, BunnyCDN, KeyCDN i inne) potrafi:

  • trzymać oryginalny plik (np. JPG),
  • a na żądanie automatycznie serwować WebP lub AVIF przeglądarce, która je obsługuje,
  • przy okazji dynamicznie dopasować rozdzielczość do ekranu.

Czyli nie musisz ręcznie konwertować tysięcy grafik – system robi to w locie.

A co z PNG? Sam w sobie nie jest „gorszy dla SEO”, ale ma swoje miejsce:

  • świetny do logotypów, ikon, elementów UI, gdzie ważna jest przezroczystość i ostre krawędzie,
  • kiepski jako format masowy dla zdjęć produktowych – zazwyczaj dużo cięższy niż JPG/WebP.

Google nie patrzy na końcówkę pliku, tylko na realny czas ładowania. Jeśli zdjęcie w PNG waży trzy razy więcej niż ten sam kadr w WebP, przegrywasz. Jeśli natomiast małe logo w PNG ładuje się w ułamku sekundy, jest neutralne.

Rozdzielczość i waga pliku – gdzie jest złoty środek

Widziałem sklepy, które wrzucały na stronę zdjęcia prosto z aparatu: 6000×4000 pikseli, po 8–12 MB każde. Na froncie przeglądarka i tak wyświetlała je w 600–800 pikselach szerokości, ale użytkownik musiał pobrać całą „cegłę”.

W praktyce, dla większości sklepów:

  • Full HD (1920×1080 px) w zupełności wystarcza do prezentacji produktu – wyższa rozdzielczość nie daje dodatkowej korzyści SEO, za to mocno podbija wagę i psuje LCP.
  • główne zdjęcie produktu zwykle spokojnie mieści się w 1200–2000 px szerokości,
  • miniatury w listingach i kategoriach powinny być możliwie małe, bo ładują się dziesiątki naraz.

Dobrze sprawdzają się mniej więcej takie zakresy:

  • miniatury: ok. 50–80 kB,
  • główne zdjęcie produktu: ok. 150–250 kB,
  • większe zdjęcia do zoomu czy prezentacji 360°: ok. 300–400 kB, ale ładowane leniwie (lazy loading) albo dopiero po akcji użytkownika.

Narzędzia takie jak PageSpeed Insights czy Lighthouse bardzo jasno pokażą, które grafiki są „za ciężkie” i gdzie można zyskać najwięcej. Świetnie sprawdza się szybkie spojrzenie w DevTools (zakładka Network → filtr Img) – tam od razu widzisz, który obraz „ciągnie” stronę na dół.

Kompresja – jak odchudzić, nie psując wrażeń

W jednym z projektów zrobiliśmy prosty test: ten sam zestaw zdjęć, trzy poziomy kompresji. Wersja „najcięższa” wyglądała minimalnie lepiej, ale realna różnica konwersji była… po stronie wersji lżejszej. Strona ładowała się szybciej, użytkownicy rzadziej odchodzili zanim zobaczyli pełną galerię.

W uproszczeniu masz dwa typy kompresji:

  • bezstratna – usuwa śmieci z pliku (metadane, nadmiarowe informacje), obraz wygląda tak samo, plik trochę chudnie,
  • stratna – delikatnie upraszcza obraz, zmienia przejścia tonalne, usuwa część informacji, ale za to potrafi znacząco zmniejszyć wielkość pliku.

W e‑commerce w praktyce stosuje się rozsądną kompresję stratną: taką, która nadal wygląda „premium”, ale waży wyraźnie mniej.

Bardzo pomaga podejście „ustaw raz, używaj zawsze”:

  • w programie graficznym definiujesz preset „e‑commerce produkt” (format, rozdzielczość, poziom jakości),
  • eksportujesz całą sesję pod te same parametry,
  • utrzymujesz spójność i nie zastanawiasz się przy każdym pliku z osobna.

Przy większych katalogach ratunkiem jest automatyzacja: wtyczki do CMS‑a, zewnętrzne usługi, a najlepiej CDN z wbudowaną optymalizacją obrazów. CDN potrafi:

  • kompresować obraz w locie,
  • zmieniać format na WebP/AVIF dla wspieranych przeglądarek,
  • serwować plik z najbliższego geograficznie serwera.

Zyskujesz podwójnie: i na szybkości, i na sygnałach dla Google.

Nazwy plików – mały detal, który porządkuje całość

Kiedy audytuję sklepy, bardzo często widzę w kodzie takie „perełki” jak DSC_9876_final2.jpg. Dla serwera to obojętne, ale dla Google i ludzi – zupełnie bezużyteczne.

Dobra nazwa pliku robi za mini‑nagłówek:

  • mówi, co jest na zdjęciu,
  • podpowiada wyszukiwarce kontekst,
  • pomaga uporządkować zasoby po swojej stronie.

Praktyczny przykład: zamiast produkt1.jpg użyj buty-do-biegania-nike-air-zoom-czarne.jpg. Kilka prostych zasad:

  • tylko małe litery,
  • bez polskich znaków i znaków specjalnych,
  • spacje zastąpione myślnikami.

I najważniejsze – zero „upychania” słów kluczowych. Nazwa powinna brzmieć normalnie i odpowiadać temu, co faktycznie jest na zdjęciu: typ produktu, model, kolor, ewentualnie cecha (np. „wodoodporne”).

Dobrze, jeśli nazwa pliku jest spójna z tytułem produktu, opisem i alt‑em, ale nie musi być ich kopią 1:1. Chodzi o ten sam sens, nie o to samo zdanie.

ALT – opis dla Google i ludzi, nie dla algorytmów z 2010 roku

Raz trafiłem na sklep, w którym atrybut alt wyglądał mniej więcej tak: „buty do biegania, buty do biegania sklep, tanie buty do biegania”. Właściciel był dumny: „Mamy dużo słów kluczowych”. Problem w tym, że dla Google to od dawna sygnał spamu, a dla użytkowników z czytnikami ekranu – kompletnie bezużyteczny bełkot.

Zdrowa logika jest prosta: alt opisuje to, co faktycznie jest na zdjęciu. W przypadku e‑commerce:

  • co to za produkt,
  • jaki wariant (np. kolor, rozmiar, wersja),
  • ewentualnie co jest w kadrze (widok z tyłu, zbliżenie detalu).

Przykład sensownego alt‑a: „męskie buty do biegania z amortyzacją, czarne”. Ładnie wplata słowo kluczowe, ale nadal jest zrozumiałym opisem.

Jeśli masz kilka wariantów tego samego produktu, alt powinien je rozróżniać: „koszulka sportowa damska, czerwona”, „koszulka sportowa damska, granatowa”. Podobnie przy różnych ujęciach: „skórzana torebka damska, widok z boku”, „skórzana torebka damska, zbliżenie zamka”.

Ważne: alt i title to nie to samo. Alt jest dla dostępności i wyszukiwarki. Title możesz potraktować jako dopowiedzenie – np. „Kliknij, aby zobaczyć większe zdjęcie”. Nie ma sensu kopiować do niego tego samego tekstu co w alt.

UWAGA: masowe wciskanie słów kluczowych w ALT to prosty sposób, by sobie zaszkodzić. Google dość dobrze rozpoznaje „keyword stuffing” – i potrafi za to obniżyć ocenę strony.

Treść wokół zdjęcia – obraz nie istnieje w próżni

Kilka razy widziałem sytuację, gdzie zdjęcie wyraźnie pokazywało czerwone buty do biegania, a nagłówek produktu mówił „buty sportowe unisex”, opis zaś skupiał się na „obuwiu treningowym”. Dla człowieka to jeszcze jakoś zrozumiałe. Dla algorytmu – chaos.

Google mocno patrzy na kontekst:

  • H1/H2, tytuł produktu, opis, parametry techniczne,
  • sekcję FAQ,
  • a nawet mikrocopy przy przyciskach.

Im bardziej to wszystko jest spójne z tym, co widać na zdjęciach, tym lepiej algorytm rozumie stronę. Obraz ma pasować do nagłówka, a nagłówek do obrazu. Grafiki „z boku tematu”, tylko dlatego, że „ładne”, potrafią wręcz szkodzić – zwłaszcza jeśli są całkowicie niepowiązane z treścią.

Dodatkową „warstwą znaczenia” są dane strukturalne. Opisanie produktu za pomocą schema.org/Product i dodanie do tego ImageObject pozwala Google jasno powiązać konkretne pliki graficzne z konkretnym produktem, jego ceną, dostępnością itd. W praktyce rośnie szansa na:

  • bogatsze snippet‑y,
  • lepszą ekspozycję w Google Shopping,
  • bardziej atrakcyjne wyniki w Google Grafika.

Co ciekawe, wdrożenie ImageObject w JSON‑LD dla zdjęć produktów nadal jest rzadkością. A to dość tani sposób na dodatkowe punkty w oczach wyszukiwarki.

Image sitemap – narzędzie, z którego prawie nikt nie korzysta

W jednym z dużych sklepów z wyposażeniem wnętrz zauważyliśmy ciekawą rzecz: ogrom galerii zdjęć, a w indeksie Google Grafika – nieproporcjonalnie mało obrazów. Powód? Brak mapy obrazów.

Osobna sitemap.xml dla grafik to prosty sposób, by powiedzieć Google: „te zdjęcia są ważne, chcemy, żebyś je zaindeksował”. W e‑commerce, gdzie masz tysiące produktów, często dziesiątki tysięcy zdjęć, robi to sporą różnicę.

W praktyce najlepiej:

  • podzielić mapy obrazów na logiczne części (np. kategorie, typy produktów),
  • zautomatyzować aktualizację – przy dodaniu/zmianie/usunięciu produktu odpowiedni fragment sitemap odświeża się sam,
  • włączyć mapę obrazów do głównej struktury sitemap (jako osobne pliki wskazane w nadrzędnej mapie indeksującej).

To jedno z tych rozwiązań, które przy dużych katalogach bardzo zwiększa szanse, że Twoje grafiki „przebiją się” w Google Grafika.

Responsywne obrazy i lazy loading – mobile‑first na serio

Pamiętam prezentację, na której właściciel sklepu chwalił się „mobilną wersją”, a w kodzie wszystkie zdjęcia produktów były serwowane w pełnej rozdzielczości z desktopu. Phone pobierał to samo, co 27‑calowy monitor. Efekt: PageSpeed na mobile w okolicach 20/100.

Rozwiązania są dwa:

  1. Responsywne obrazy – czyli srcset i sizes w HTML‑u.

    • srcset informuje przeglądarkę, że istnieje kilka wersji tego samego zdjęcia w różnych szerokościach.
    • sizes mówi, jaka realna szerokość będzie potrzebna w danym układzie.

    Przeglądarka sama wybiera najlżejszą, wystarczającą wersję. Telefon dostaje mały plik, duży ekran – większy.

    Wiele gotowych platform e‑commerce ma to już zaszyte w silniku: generują miniatury i wstawiają srcset automatycznie. Przy customowych wdrożeniach trzeba to po prostu dobrze zaprojektować z front‑endem.

  2. Lazy loading – czyli ładowanie zdjęć dopiero wtedy, gdy użytkownik faktycznie do nich przewinie.

    • główne zdjęcie produktu ładuje się od razu,
    • pozostałe kadry, rekomendacje i „produkty powiązane” – dopiero, gdy zbliżają się do pola widzenia.

    To bardzo poprawia LCP i ogólne wrażenie szybkości.

Żeby lazy loading nie powodował „skakania” strony, trzeba z góry zadeklarować wysokość/szerokość obrazów lub ich proporcje. Dzięki temu minimalizujesz CLS – czyli te nieszczęsne podskoki layoutu podczas ładowania.

W większych projektach świetnie sprawdza się połączenie: responsywne obrazy + lazy loading + CDN. CDN dodatkowo:

  • serwuje obraz z najbliższego węzła,
  • często sam dobiera format (WebP/AVIF),
  • potrafi ociężałe grafiki po swojej stronie „udoskonalić” bez dotykania kodu sklepu.

Jakość zdjęć, stocki i unikalność – to, czego Google nie lubi mówić wprost

Miałem kiedyś rozmowę z marką beauty, która używała dokładnie tych samych zdjęć stockowych, co piętnastu konkurentów. Na pierwszy rzut oka wyglądało to „ładnie i profesjonalnie”. Tyle że w Google Grafika ich obrazy ginęły w tłumie identycznych kadrów.

Dziś coraz wyraźniej widać, że:

  • Google premiuje unikalne, kontekstowo powiązane grafiki,
  • masowo używane zdjęcia stockowe obniżają nie tylko wizerunek, ale i realną widoczność.

Jeśli Twój produkt wygląda w Google Grafika tak samo jak u wszystkich innych sprzedawców, algorytm ma powód, by pokazywać raczej duże, silne domeny. Ty jesteś „kolejnym takim samym”.

Dlatego własne sesje zdjęciowe to nie jest tylko „fanaberia marketingu”. To realne:

  • odróżnienie się w wynikach grafiki,
  • budowanie rozpoznawalności marki,
  • mniejsze ryzyko, że ktoś pomyli Twój sklep z konkurencją.

Coraz więcej sklepów odchodzi też od ciężkich, sztucznych stocków na rzecz:

  • zdjęć 360°,
  • krótkich animacji produktu,
  • kadrów pokazujących produkt w rzeczywistym środowisku.

To nie tylko lepiej wygląda, ale też realnie obniża bounce rate – użytkownik dostaje dokładniejszy obraz produktu, więc rzadziej wraca do wyników wyszukiwania.

PRO TIP: jeśli musisz korzystać ze zdjęć stockowych, zawsze je modyfikuj – przytnij, dopasuj kolory, dodaj własne elementy, łącz z własnymi ujęciami. Surowy stock „prosto z paczki” to dziś sygnał, że nie dbasz ani o markę, ani o użytkownika.

Planowanie sesji i proces – jak zrobić to raz, a dobrze

Przy jednym z projektów zrobiliśmy błąd klasyczny: fotograf zrobił świetne, ale zupełnie „wolne” zdjęcia –zła proporcja, za duża rozdzielczość, nie to tło, które mieliśmy w sklepie. Większość sesji trzeba było przerabiać.

Lepiej zaplanować to mądrzej:

  1. Już na etapie sesji ustal z fotografem:

    • formaty,
    • proporcje,
    • minimalną rozdzielczość,
    • tło (np. jednolite dla całej kategorii).

    Dzięki temu dostajesz materiał „pod sklep”, a nie pod album na pendrive.

  2. W postprodukcji:

    • zachowaj spójne kadrowanie (ten sam kąt, zbliżenie, marginesy),
    • zadbaj o zgodność kolorów z rzeczywistością (ograniczasz zwroty),
    • przygotuj od razu kilka wersji: miniaturę, zdjęcie do karty produktu, wersję do zoomu.
  3. Nazewnictwo:

    • trzymaj się jednego schematu (np. kategoria-marka-model-kolor.jpg),
    • już na tym etapie myśl o frazach, którymi szukają klienci.
  4. ALT i opisy:

    • przygotuj je razem z opisami produktów, a nie „potem kiedyś”,
    • traktuj jako integralną część wdrożenia, nie dodatek.
  5. Technika:

    • backend / frontend konfigurują automatyczne skalowanie, lazy loading, srcset,
    • marketing patrzy, czy to, co wyświetla użytkownik, zgadza się z tym, co wysyłamy do Google,
    • SEO dogląda spójności i priorytetów (które produkty optymalizujemy w pierwszej kolejności).

Zacznij od:

  • nowych produktów,
  • bestsellerów,
  • najwolniejszych stron (wg PageSpeed / Core Web Vitals).

Potem dopiero „posprzątaj” resztę katalogu.

Jak mierzyć efekty – nie patrz tylko na pozycje

Pamiętam moment, kiedy właściciel sklepu po zmianie zdjęć powiedział: „Pozycje prawie się nie zmieniły, więc chyba nic to nie dało”. Dopiero gdy zestawiliśmy dane z Google Search Console, Google Analytics i PageSpeed, obraz stał się jasny:

  • CTR z Google Grafika wyraźnie wzrósł,
  • współczynnik odrzuceń z ruchu „image” spadł,
  • średnia wartość koszyka z tego kanału była wyższa.

Patrząc tylko na pozycje, łatwo przeoczyć to, co najważniejsze – sprzedaż.

Sensowny monitoring wygląda tak:

  • w Search Console:
    • przełączasz się na typ wyszukiwania „Obraz”,
    • sprawdzasz wyświetlenia, kliknięcia, CTR i pozycje dla kluczowych URL‑i,
  • w Google Analytics:
    • śledzisz zachowanie użytkowników, którzy przyszli z Google Grafika (czas na stronie, ścieżki, konwersje),
  • w PageSpeed Insights / Lighthouse:
    • pilnujesz, czy wraz z aktualizacjami nie rozjechały się metryki Core Web Vitals.

Zmiany zdjęć mają sens, kiedy widzisz:

  • poprawę CTR w wynikach (lepsze miniatury),
  • lepsze wskaźniki zaangażowania,
  • realny wpływ na przychody.

Najczęstsze błędy – to, co zabija potencjał obrazów

W większości sklepów powtarza się podobny schemat:

  • zdjęcia wrzucane jak leci, w oryginalnym rozmiarze z aparatu,
  • brak kompresji, brak WebP/AVIF, brak responsywnych wersji,
  • ALT puste albo przeładowane słowami kluczowymi,
  • nazwy plików kompletnie przypadkowe,
  • brak lazy loadingu – cała galeria ładuje się od razu,
  • brak CDN przy ruchu z wielu krajów,
  • zero image sitemap.

To nie są „drobne niedociągnięcia”, tylko realne hamulce:

  • gorsze Core Web Vitals,
  • niższa widoczność w Google,
  • gorsze doświadczenie użytkownika,
  • mniej sprzedaży z tego samego ruchu.

Dobra wiadomość jest taka, że większość z tych rzeczy da się poprawić krok po kroku. Najczęściej i tak zaczynamy od prostych wygranych: kompresja, format, lazy loading, ALT. Później dochodzi CDN, dane strukturalne, sitemap dla obrazów i dopiero na końcu większe przebudowy layoutu.

Kilka praktycznych odpowiedzi, które padają najczęściej

Czy warto całkowicie przejść z JPG na WebP/AVIF?
Nie „na ślepo”. Najrozsądniejsze podejście to WebP/AVIF jako standard z automatycznym fallbackiem do JPG tam, gdzie trzeba. CDN lub serwer potrafią to załatwić za kulisami. Pełna rezygnacja z JPG ma sens tylko wtedy, gdy masz pewność, że cały Twój ekosystem (narzędzia, integracje, przeglądarki Twoich klientów) sobie z tym poradzi.

Jak sprawdzić, czy zdjęcia są za ciężkie?
Połącz trzy rzeczy:

  • raporty z PageSpeed Insights / Lighthouse – szczególnie sekcję dotyczącą obrazów,
  • DevTools w przeglądarce (Network → Img, patrzysz na rozmiar i czas ładowania),
  • zdrowy rozsądek: jeśli pojedyncze zdjęcie produktu waży po 400–600 kB, a karta ma ich kilka–kilkanaście, masz spory zapas do optymalizacji.

Czy sama zmiana nazw plików poprawi pozycje?
Nie wyciągnie Cię nagle z 30. na 1. miejsce, ale:

  • porządkuje sygnały on‑page,
  • pomaga Google lepiej zrozumieć zawartość,
  • wspiera całą układankę SEO.

W połączeniu z lepszym ALT, treścią i techniką to realny plus.

Czy Google „karze” za duże, nieoptymalne obrazy?
Nie w sensie ręcznej kary. Ale:

  • spowalniasz ładowanie,
  • psujesz Core Web Vitals,
  • podbijasz bounce rate.

A to już jasny sygnał dla algorytmu, że użytkownicy cierpią. Efekt końcowy wygląda tak samo, jakbyś dostał karę: trudniej się przebić.

PNG vs JPG/WebP – co lepsze dla SEO?
Nie ma „formatu skazanego na śmierć”. Liczy się:

  • waga do jakości,
  • sens użycia.

PNG świetnie nadaje się do grafik z przezroczystością i ostro zarysowaną typografią. Zdjęcia produktów w zdecydowanej większości przypadków lepiej serwować jako JPG/WebP/AVIF.

Osobna domena na obrazy – robić, czy nie?
Kiedyś to miało większy sens. Dziś przy HTTP/2/3 i dobrych CDN‑ach najczęściej lepiej:

  • trzymać obrazy na tej samej domenie,
  • zadbać o cache, kompresję, poprawną konfigurację serwera.

Google łatwiej wtedy spina treści, obrazy i autorytet domeny w jedną całość.

Na koniec jedna obserwacja z praktyki: sklepy, które traktują zdjęcia produktowe jak inwestycję (w UX, SEO i wizerunek), prawie zawsze mają „taniej” pozyskany ruch z Google i lepszą konwersję z tego samego wolumenu użytkowników. Ci, którzy widzą w zdjęciach tylko koszt studia i miejsce na serwerze, co roku płacą więcej za reklamy, żeby nadrobić to, co stracili na obrazach.